25 września 2024

Fejki w Trybunale

 

Pełnomocnik Prezydenta RP prof. Dariusz Dudek                                                       Pełnomocnik Naczelnej Izby Aptekarskiej mec. Krzysztof Baka

Po raz kolejny byliśmy świadkami istnego festiwalu fake newsów. Sprawa uszczelnienia przepisów antykoncentracyjnych na rynku aptecznym przyzwyczaiła nas do niskiego poziomu dyskusji, ale tym razem rzecz nie działa się w twitterowym ścieku, a przed obliczem Trybunału Konstytucyjnego.

Frazesy o swobodzie działalności gospodarczej, pogarszającym się dostępie pacjentów do aptek, „wywłaszczeniu” aptekarzy, tanich lekach w „sieciówkach” i drogich u niezależnych farmaceutów – wszystko to znamy z propagandowych przekazów promotorów usieciowienia rynku aptecznego. ZAF, ZPA PharmaNET, Konfederacja Lewiatan, Pracodawcy RP, ZPP, BCC. Za mnogością szyldów kryją się ci sami ludzie, tworzący zwartą grupę interesu. Interesu o ogromnej skali – tylko 17 największych sieci odpowiada już za 41% polskiego rynku aptecznego (stan na sierpień 2024 r. dane: IQVIA, za Dziennikiem Gazetą Prawną).

Prawdziwy problem pojawia się, gdy fałszywa narracja sieciowego lobby pojawia się w wypowiedziach osób piastujących publiczne urzędy. Niestety, taka sytuacja po raz kolejny miała miejsce, a nośnikiem narracji stało się przemówienie pełnomocnika Prezydenta RP, oddelegowanego przed Trybunał Konstytucyjny w sprawie „Apteki dla Aptekarza 2.0”.

Quid iuris? 

Profesor Dariusz Dudek, zamiast pozostać przy omawianiu płynących wprost z wniosku Prezydenta do TK wątpliwości natury prawnej, dał sobie włożyć w usta fejki od lat powtarzane przez adwokatów wielkich sieci, które zresztą były, także przez nas, wielokrotnie obalane:

Czy apteka dla aptekarza, czy apteka dla pacjenta? 

– grzmiał prof. Dudek.

Przeciwstawianie interesu farmaceuty i jego pacjenta świetnie znamy z przekazów PharmaNETu i ZAFu. Był to motyw przewodni pełnej fejków kampanii Koalicji „Na pomoc niesamodzielnym”, o czym pisaliśmy na przełomie lipca i sierpnia. Poniżej publikujemy obszerne i dosłowne cytaty z wypowiedzi prof. Dudka przed Trybunałem Konstytucyjnym.

Śmierć aptekarza 

Kto jest rzeczywistym w ostatecznym rozrachunku beneficjentem bądź kto poniesie koszty takiej jak ta regulacji? Czy przedsiębiorcy prowadzący bardzo często w naszych warunkach polskich rodzinne przedsiębiorstwa wielopokoleniowe i z pokolenia na pokolenie przekazywane (...)

Czyżby pełnomocnik Prezydenta RP zaczął wywód od wyrazu troski wobec tych, których sieci chcą z rynku usunąć? Niestety nie: sprzedanie jednej czy kilku aptek nie stanowi bowiem najmniejszego problemu. Kłopot ze zbyciem aktywów mogą mieć za to duże sieci, które chciałyby może sprzedać aptek kilkadziesiąt albo kilkaset i to nie farmaceutom, ale kolejnej większej sieci lub zagranicznemu inwestorowi. Tego właśnie dzięki AdA zrobić nie mogą. I nie są to, jak sugeruje prof. Dudek, przedsiębiorstwa rodzinne a należą do funduszy inwestycyjnych. Nie są to też z zasady przedsiębiorstwa polskie, ale o tym później.

(...) w świetle tej ustawy, powiem nieco sarkastycznie, proszę wysokiego trybunału, wygląda na to, że ten zakaz koncentracji doznaje tylko jednego wyjątku: nie dotyczy tylko przejęcia kontroli w wyniku spadkobrania. Wynikałoby z tego, że aptekarze, farmaceuci mają jedną metodę, żeby legalnie przekazać wypracowany nieraz przez pokolenia majątek – umrzeć. I wtedy Wojewódzki Inspektor Farmaceutyczny nie będzie mógł w świetle takiej regulacji... Nie mógłby był – tak to powiem – nie mógłby tego zakwestionować.

Kwestionowane zapisy antykoncentracyjne nie zakazały sprzedawania aptek wraz z zezwoleniem na ich prowadzenie. Ograniczyły tylko grono podmiotów mogących apteki prowadzić. Ten przywilej stał się wyłącznym udziałem profesjonalnych aptekarzy, magistrów farmacji, nieprowadzących więcej niż cztery apteki. Nie trzeba więc umierać, by przekazać aptekę w inne ręce, wystarczy ją sprzedać innemu farmaceucie. Zarzut prof. Dudka jest wprost absurdalny, a emocjonalna forma jego przedstawienia nie pozostawia wątpliwości, że przed trybunałem reprezentował nie tylko Prezydenta RP. Zaświadcza temu zresztą kolejna jego wypowiedź.

Nie zmierzam, ale... zmierzam

Wysoki trybunale, trzeba o tym powiedzieć, co prawda jest to perspektywa bardziej wzorców podnoszonych także przez niektórych z „przyjaciół trybunału”, „przyjaciół sądu” (mowa o ZPA PharmaNET – przyp. red.) Mianowicie ten kontekst art. 20 – społecznej gospodarki rynkowej, art. 21. –  ochrona własności i reguł konstytucyjnych wywłaszczenia, art. 22 – swoboda działalności gospodarczej, warunki jej dopuszczalnego ograniczenia, czy wreszcie art. 64 – ochrona własności, praw majątkowych i prawa do dziedziczenia. Te argumenty są podnoszone w wypowiedziach (znów mowa o ZPA PharmaNET – przyp. red.) więc dostrzega się, że zakres wzorów kontrolnych przedstawionych przez wnioskodawcę, przez Pana Prezydenta nie obejmuje ich... I ja też nie zmierzam do tego, żeby poszerzyć wniosek o te wzorce kontroli... ale trzeba powiedzieć, że sprawa od początku wywołała pewne reperkusje nawet w wymiarze prawno-międzynarodowym.

Pan profesor Dudek wielokrotnie zapomina o tym, kogo ma reprezentować na sali. Nie dość, że wykracza znacząco poza zakres wniosku Prezydenta do TK, to jeszcze w przedstawianej przez siebie argumentacji cytuje wyłącznie stanowisko ZPA PharmaNET – zrzeszenia wielkich sieci aptecznych. Spójrzmy, jak swoje zadanie określa prezes tego związku, Marcin Piskorski: 

źródło: profil Marcina Piskorskiego na linkedin.com

Jako Prezes Zarządu Związku Pracodawców Aptecznych PharmaNET (organizacji samorządu gospodarczego zrzeszającej największe polskie przedsiębiorstwa prowadzące apteki) reprezentuję branżę skupiającą blisko 38% wszystkich aptek w Polsce, w których zatrudnionych jest ponad 9 tys. farmaceutów i 18 tys. techników farmacji.

Największe sieci, których udział w rynku zbliża się niechybnie do 50%, są nierzadko przedstawicielami obcego kapitału. Znajdziemy tu przedsiębiorstwa m.in. o proweniencji amerykańskiej (fundusz Warburg Pincus), izraelskiej (Super-Pharm Ltd), czy czeskiej (Penta Investments).

Działania jednej z takich sieci stały się zresztą motywem przewodnim kolejnej części wypowiedzi pełnomocnika Prezydenta.

Dżemini, Gemini, bliźnięta

Jeden z podmiotów, właściciel sieci aptek [Dżemini], czy z łacińska Gemini – bliźnięta – zawiadomił, notyfikował możliwość wszczęcia sporu na tle bardzo ważnego traktatu o stosunkach handlowych i gospodarczych między Rzecząpospolitą Polską a Stanami Zjednoczonymi, jeszcze z początku lat dziewięćdziesiątych, ratyfikowanego w trybie rozszerzonym. Nie będę się odnosił do tego traktatu – czyni to jedno z tych pisemnych przedłożeń amicus curiae (...)

Zróbmy to więc za prof. Dudka. Wątek arbitrażu międzynarodowego znajdujemy w opinii prawnej autorstwa dr. hab. Krzysztofa Koźmińskiego i dr. hab. Jana Rudnickiego. Pojawia się on w kontekście podnoszonego wielokrotnie przez sieci apteczne, rzekomego wywłaszczenia, do którego miałyby prowadzić antykoncentracyjne przepisy AdA, w których o pozbawianiu kogokolwiek jakiejkolwiek własności czy możliwości rozporządzania nią, nie ma ani słowa.

Straszenie międzynarodowym arbitrażem wydaje się być niestety skutecznym sposobem na zniechęcenie oficjeli do obrony rodzimego biznesu. Na tak spreparowany haczyk dała się już nadziać Ministra Zdrowia Izabela Leszczyna, która w wywiadzie dla WP sprzed kilku miesięcy dawała wyraz swoim obawom związanym z arbitrażem.  

Lider z Torunia

Profesorowi Dudkowi nie można odmówić brawury. W swoim wystąpieniu postanowił powtórzyć oparte na fałszywych przesłankach wynurzenia, dotąd powielane wyłącznie przez anonimowych internetowych trolli:

W dostępnych w domenie publicznej doniesieniach medialnych podniesiono wprost, imiennie wskazano beneficjenta tej operacji, może szerzej: beneficjentów regulacji uszczelniającej rynek w roku 2017, a dalej właśnie w perspektywie tej nowelizacji, gdzie, proszę wysokiego trybunału, wprost mówiono o pewnym liderze na polskim rynku farmaceutycznym – hurtowym... hurtowym... nazwę mogę pominąć... pochodzącym z Torunia... (...) Otóż, gdybyśmy popatrzyli na pewne szczegóły obecne w domenie publicznej, na stronie nawet tego podmiotu... to co wspominałem, proszę Trybunału Konstytucyjnego, 17 sierpnia, to była data odrzucenia przez Sejm poprawek do ustawy, która jest przedmiotem rozpoznania. (...) W tym czasie ulega wzrostowi wycena akcji tejże spółki o kilkanaście procent.

Tyle, że wspomniany kurs nie wzrasta. Przyjrzyjmy się kursowi akcji Neuca SA z dnia przywoływanego przez prof. Dudka:

źródło: bankier.pl
Widać, jak na dłoni, że po wspomnianym 17 sierpnia, przez półtora miesiąca utrzymywał się spadek cen akcji spółki Neuca SA.

Pierwsza połowa października przyniosła odwrócenie tej tendencji – dlaczego? Otóż 21 września weszła w życie zupełnie inna ustawa – tzw. DNUR – Duża Nowelizacja Ustawy Refundacyjnej. To tu pojawiły się zapisy o podwyższonych marżach – hurtowej i detalicznej, tu pojawiły się przepisy znacząco zwiększające grupę pacjentów otrzymujących darmowe leki i kilka innych zmian, korzystnych z perspektywy zarówno aptekarzy, jak i hurtowników. To był rzeczywisty bodziec do wzrostu wartości akcji spółki i to nie tylko tej. Pełnomocnik prezydenta brnie jednak dalej:

Temu (wzrostowi ceny akcji Neuca SA – przyp. red.) towarzyszyły doniesienia o pewnym potencjalnym inwestorze chińskim, który chciałby kuchennymi drzwiami, polskimi drzwiami, wejść na rynek Unii z naruszeniem, czy z obejściem przepisów tego dotyczących.

I to jest moment, gdy przekroczone zostają wszelkie granice. To ordynarny fake news, wprowadzony do obrotu poprzez stronę internetową podszywającą się pod zagraniczny portal informacyjny, zdementowany od razu przez przedstawicieli spółki, co zresztą prof. Dudek odnotowuje:

Właściciele, główni akcjonariusze zaprzeczali kategorycznie, to trzeba rzetelnie powiedzieć, tego rodzaju enuncjacjom. 

Pełnomocnik Prezydenta mając więc pełną świadomość powielania zdementowanej nieprawdy, postanawia działać na szkodę swojego oficjalnego mocodawcy!

Przypomnijmy, jak prezentował się artykuł zamieszczony na fejkowym portalu „The European Business Review”:


To archiwalny zapis artykułu, który już zniknął z portalu, a który zamieszczaliśmy w całości w jednej z poprzednich publikacji. Przypomnijmy jeszcze dla porządku równie wątpliwej jakości publikację, tym razem polskojęzyczną: 



Jednym z filarów tej jawnej akcji dezinformacyjnej jest wizerunek Prezydenta RP Andrzeja Dudy, którego teoretycznie miał przed Trybunałem Konstytucyjnym reprezentować prof. Dariusz Dudek. Czy to się komukolwiek rozsądnemu może mieścić w głowie, że dla wzmocnienia swojej argumentacji pełnomocnik Prezydenta RP replikuje fake newsa godzącego w dobre imię Prezydenta RP?

Oczywiste oczywistości i niewymagające dowodu notoria

Poza rozsiewaniem fejków, prof. Dariusz Dudek zdecydował również o zastosowaniu bardzo specyficznej poetyki swojej wypowiedzi:

Jak w tym kontekście wygląda zaskakująco liberalna regulacja dotycząca kontroli rynku hurtowego? (...) Jest, nie wymaga to żadnego dowodu, oczywiste, że farmaceuta prowadzący małą aptekę, czy kilka małych aptek, w kontraktach zawieranych z hurtownikiem ma oczywiście słabszą pozycję negocjacyjną niż sieć, niż podmiot, który dokonuje większych zakupów, który w związku z tym może uzyskać korzystniejszą cenę od hurtownika. To jest rzecz oczywista. Nie będę mówił o jakichś doświadczeniach osobistych, związanych z osobami najbliższymi w mojej rodzinie, ale to przecież należy też do notoriów, że ceny tego samego specyfiku, leku, środka, innego rodzaju leczniczego, w kilku aptekach nawet sąsiednich, nawet ulokowanych z zachowaniem pewnych wymogów geograficznych czy geometrycznych (sic!) różnią się nieraz diametralnie – w skali od jeden do trzech albo do pięciu.

Kto śledzi przekazy pochodzące z reprezentujących wielkie sieci apteczne związków pracodawców, będzie z tą tezą doskonale zaznajomiony. Argumentacja oparta na nich jest zwyczajnie fałszywa. Ceny najważniejszych dla pacjentów leków, czyli tych objętych refundacją, są bowiem regulowane i stałe dla wszystkich podmiotów zajmujących się ich obrotem. Oczywistą oczywistością, należącą skądinąd do notoriów i nie wymagającą żadnego dowodu jest fakt, że zjawisko, o którym tak żywiołowo perorował prof. Dudek, dotyczy wyłącznie leków OTC i suplementów diety, których spożycie w Polsce z roku na rok rośnie, co nie jest procesem sprzyjającym zdrowiu publicznemu.

Odrzucić manicheistyczne myślenie o firmanctwie i słupozie

Trwająca przez ostatnie dekady ekspansja wielkich sieci aptecznych, która spowodowała likwidację wielu niezależnych aptek, albo przejęcie nad nimi kontroli przez wielkie organizacje, nie budzi zastrzeżeń prof. Dariusza Dudka:

Należy odrzucić takie myślenie manicheistyczne, że to jest wyrazem złej woli, jakiegoś sprzysiężenia wymierzonego w rodzimy rynek farmaceutyczny, który zresztą jest zdominowany przez podmioty „nasze”.

Co prof. Dudek miał na myśli mówiąc „nasze”, pozostaje się tylko domyślać. Załóżmy jednak, że chodziło mu o statystykę powielaną wielokrotnie przez ZPA PharmaNET, Konfederację Lewiatan i inne tego rodzaju podmioty zrzeszające wielkie sieci apteczne. Wskazuje ona na przynależność 94% rynku aptecznego do podmiotów o polskim kapitale. Tymczasem już ok. 70% tego rynku należy do sieci aptecznych lub pozostaje pod ich kontrolą.

Jak już wspominaliśmy, największe spośród tych podmiotów reprezentują obcy kapitał. Powszechne zjawisko na tym rynku, czyli firmanctwo, zwane też „słupozą” pozwala na maskowanie nie tylko skali działalności, ale i obecności obcego kapitału. Jest ona jednak czymś zupełnie oczywistym dla każdego, kto dysponuje podstawową wiedzą o rynku aptecznym w Polsce.

Tak, jak pisaliśmy we wstępie, według najnowszych badań 41% rynku należy do 17 największych graczy. Każdy z nich notuje obroty idące w dziesiątki, bądź nawet setki milionów złotych – w obliczu takich statystyk wszelkie próby mydlenia oczu „obroną interesów małych i średnich przedsiębiorstw” przez organizacje w rodzaju ZPA PharmaNET, czy ZAF, należy uznać za śmieszne.

Arystotelesowska zasada niesprzeczności

Po półtoragodzinnym wywodzie, Prof. Dudek pogrążył się w tyleż interesujących, co zabawnych rozważaniach filozoficznych:

Każdorazowo musi budzić zdziwienie przeciętnego odbiorcy relacji czy widza, czy słuchacza debaty prawnej, kiedy o jednym i tym samym przedmiocie – w tym przypadku regulacji ustawowej – dwie różne strony, mówiąc umownie, mogą wygłaszać tak biegunowo przeciwne oceny, opinie, nawet w kontekście zgodności z najważniejszym wzorcem, czyli z konstytucją Rzeczypospolitej. Jak to jest możliwe – zadaje sobie pytanie przeciętny obywatel (nie obrażając w żadnej mierze obywateli) – że o tej samej rzeczy można mówić, że jest czarna lub biała? Co jest podważaniem przecież podstawy naszej kultury i cywilizacji – ta arystotelesowska zasada niesprzeczności.

Odpowiedź jest bardzo prosta, choć pewnie Pan Profesor uznałby ją za przejaw manicheizmu. Niestety, polski rynek apteczny wskutek nieprzestrzegania zapisów ograniczajacych rozrost sieci został w dużej części zagarnięty przez wielkie korporacje, nierzadko reprezentujące obcy kapitał i w niewielkim poważaniu mające polskie prawo. Strategia tych firm, oparta na ciągłej ekspansji stoi w sprzeczności nie tylko z interesem pacjenta, ale i polską racją stanu. Komisja Europejska również zaleca ograniczanie usieciowenia rynków aptecznych w Europie. Ustawodawca, wprowadzając do obiegu prawnego zapisy uszczelniające regulacje „Apteki dla Aptekarza”, miał jasny cel: zatrzymać psucie rynku, strategicznego z punktu widzenia bezpieczeństwa narodowego.

Struktura własnościowa na rynku aptecznym, jakkolwiek nie jest szczególnie interesującym zagadnieniem z perspektywy pacjenta, stanowi kluczowy element bezpieczeństwa Państwa. Kontrola wielkich podmiotów gospodarczych nad coraz większą liczbą placówek opieki zdrowotnej wraz z zanikiem zawodu niezależnego aptekarza daje pole do rozwoju patologicznych zjawisk. Podobne schematy będą istnieć tak długo, jak długo nie zostanie przywrócona równowaga na rynku aptecznym. Charakterystyczne przy tym jest, że tę równowagę rozumianą jako obecny poziom usieciowienia starają się wywrócić wyłącznie duże sieci.

Około 80% aptek w Europie funkcjonuje w ramach rynków ograniczających usieciowienie aptek. Zapisy polskich regulacji antykoncentracyjnych, pozwalające na prowadzenie czterech aptek przez jeden podmiot są i tak bardzo liberalne w porównaniu choćby z rozwiązaniami z Francji, gdzie farmaceuta może prowadzić tylko jedną aptekę. Wolna amerykanka na tym rynku pozostała dziś prawie wyłączną domeną wschodniej Europy.

Co dalej?

Mimo widowiska, jakie zorganizował na sali pełnomocnik Prezydenta RP, Trybunał Konstytucyjny w uzasadnieniu do swojego wyroku podkreślił, że dotyczy on wyłącznie trybu w jaki prawo zostało uchwalone:

Trybunał Konstytucyjny nie oceniał merytorycznie konstytucyjności zmian przewidzianych w Prawie farmaceutycznym. Trybunał Konstytucyjny rozstrzygając o zasadności wniosku Prezydenta brał pod uwagę wyłącznie naruszenie określonego przez Konstytucję trybu ustawodawczego. Merytoryczne racje i celowość wprowadzenia przedmiotowych zmian pozostawała całkowicie poza rozważaniami Trybunału Konstytucyjnego przy wyrokowaniu w tej sprawie – mówił sędzia sprawozdawca TK, Bartłomiej Sochański.

Wyroki TK nie mają żadnego znaczenia, póki funkcjonuje trybunał z nieuznawanym powszechnie prezesem i sędziami-dublerami. I do których Sejm zaapelował o rezygnację z funkcji. Waga wyroków TK jest porównywalna do osądów, które ktokolwiek może wydawać przy piwie, albo kawie i ciasteczkach – komentował dla „Rynku Zdrowia” prof. Mariusz Bidziński z kancelarii Chmaj i Partnerzy.

Jak pisze Krzysztof Przybył, prezes FPGP „Teraz Polska” dla „Gazety Finansowej”: 

Komu się wyrok spodoba, będzie twierdził, że mimo wszystko należy go uznać, komu się nie spodoba – wskaże na brak publikacji i uchwałę Sejmu, uznającą, że TK stracił swoje konstytucyjne umocowanie. Oznacza to niestety prawny chaos i wielką niewiadomą na przyszłość.

W interesie nas wszystkich jest jak szybsze zapanowanie nad tym chaosem, trudno bowiem przewidzieć, do jakich kroków posunie się wielki kapitał na rynku aptecznym w obliczu tak niejasnego stanu prawnego. Wystąpienie pełnomocnika Prezydenta RP przed Trybunałem Konstytucyjnym/Pseudo Trybunałem Konstytucyjnym (niepotrzebne skreślić) dowodzi jednak, że fejki mają się świetnie. Prawnicy mogą przed sądem do woli się nimi posługiwać mimo pełnej świadomości, że mówią nieprawdę. Nikomu to się zdaje nie przeszkadzać, nikt tego nie potępia. Fejki są po prostu intratne.

18 września 2024

„Eksperci” powielają fejki

  


Kolejny „ekspert” uderza w „Aptekę dla Aptekarza”. W „Rzeczpospolitej” ukazał się materiał szkalujący zeszłoroczne uszczelnienie przepisów antykoncentracyjnych na rynku aptecznym. To rozmowa z adwokatem Arkadiuszem Radwanem. Niestety – utkana z fejków, fałszywych tez i manipulacji.

Arkadiusz Radwan atakuje AdA, bo jego zdaniem sprzyja ona lokalnym monopolom tworzonym przez lokalnych farmaceutów. Jako przykład podaje sytuację, jaka może wystąpić w małej miejscowości z czterema aptekami. I zaznacza, że na taki rynek – ze względu na ograniczenia geo- i demograficzne Apteki dla Aptekarza – nikt już nie może wejść.

Rzeczywistość jest jednak taka, że sieci apteczne omijają takie „lokalne rynki” – małe miasteczka i wsie. By się o tym przekonać wystarczy wejść na stronę internetową którejkolwiek z wielkich sieci i spojrzeć na mapę ich placówek: w miastach wojewódzkich aż roi się od „pinezek”, pojedyncze zobaczymy w miastach powiatowych. Miasta gminne należą do rzadkości, a lokalizacje na wsi to już prawdziwe anomalie.

Radwan jednak przywołuje swoje argumenty, że przeciwdziałanie koncentracji rynku aptecznego odbywa się „ze szkodą dla pacjentów”, że „kończy się to wyższymi cenami dla miejscowych mieszkańców” z powodu „wyższych marż”. O tym, że taka retoryka oparta jest na manipulacji faktami, pisaliśmy już szeroko w jednej z poprzednich inspekcji.

Czyim adwokatem jest Arkadiusz Radwan? 

Odpowiedź znajdziemy w dalszej części rozmowy, gdzie adwokat martwi się o sieci apteczne, którym AdA 2.0 utrudnia osiągnięcie skali potrzebnej do międzynarodowej ekspansji. Że sieci działające w Czechach i na Litwie nie mają takich problemów. Że nasze sieci „są zbyt słabe”, bo „nie pozwalają im się rozwinąć regulacje na naszym rynku”.

Adwokat chwali apteki sieciowe, że zatrudniają one większą liczbę farmaceutów i techników farmaceutycznych („ekspert” nazywa ich technikami farmacji) niż inne apteki. Że są tam niższe ceny niż w lokalnych monopolach.

Dostaje się nie tylko lokalnym aptekarzom, ale też hurtowniom. Radwan stawia tezę, że „silnym hurtowniom na rękę są słabe apteki”.

Mali gracze nigdy nie będą mieli takiej siły, żeby w sposób aktywny negocjować z hurtowniami farmaceutycznymi. Rynek hurtowy przechwytuje coraz większą część marży w sektorze. Nawet jeśli rosną ceny, marże samych aptek nie rosną – płynie dalej adwokat.

To, co opowiada, to bzdury. Brakuje w nich nie tylko logiki, ale rozmijają się one z prawdą. Słabe apteki nikomu nie są na rękę, zwłaszcza hurtowniom. Słabe apteki były na rękę sieciom aptecznym – przed AdA 2.0 można było je łatwiej przejąć. Sieci apteczne robiły w ostatnich latach wszystko, żeby osłabić swoją konkurencję.

Radwan postuluje, żeby zamiast „apteki dla aptekarza”, była „apteka dla pacjenta”. To hasło wieńczy rozmowę, ale jakiekolwiek wizji, jak miałoby to wyglądać, adwokat już nie nakreśla. Hasło jest jednak dobrze znane z lobbingowych działań wielkiego kapitału aptecznego, a wywiad nie został opatrzony adnotacją „artykuł sponsorowany”.

16 września 2024

Fejki, które niosą śmierć

Autorka tekstu: red. Małgorzata Grosman

Nie sposób wyjaśnić, dlaczego powstały ruchy antyszczepionkowe, a nie, przykładowo, skierowane przeciwko tabletkom przeciwbólowym czy zupkom chińskim. Skoro problemem członków takich grup jest to, że nie są pewni, co jest w szczepionkach – mogli wziąć na cel każdy inny produkt, bo nie ma żadnego powodu, by bardziej ufać producentom tabletek przeciwbólowych i chińskich zupek. Jaki stąd płynie wniosek? Taki, że komuś po prostu zależało na tym, by dyskredytować szczepionki.

By osiągnąć ten cel, ten ktoś nie zawahał się sięgnąć po oszustwo i kłamstwo, narażając tysiące osób na utratę zdrowia, a nawet życia.

Deformacje wywołane przez wirusa polio. Źródło: Wikimedia Commons 

Polio, czyli choroba Heinego-Medina, prowadzić może do wiotkiego porażenia mięśni i trwałego kalectwa, a nawet śmierci. Świnka jest tak zaraźliwa, a w przypadku kontaktu z wirusem chorują praktycznie wszystkie niezaszczepione osoby. Dlatego, zanim pojawiła się szczepionka przeciwko niej, chorowaliśmy na świnkę zwykle przy pierwszym kontakcie, w wieku dziecięcym. Najczęściej łagodnie. Z dorosłymi jest inaczej. U 1/3 dorosłych mężczyzn powikłaniem świnki jest zapalenie jąder, u kobiet – znacznie rzadziej – zapalenie jajników. 4 proc. chorych narażonych jest na zapalenie trzustki, pewien odsetek na zapalenie mięśnia sercowego, tarczycy czy wątroby, jednak najgroźniejszym powikłaniem są poronienie, upośledzenie słuchu i niepłodność.

Najbardziej skuteczna profilaktyka

Grypa, różyczka, krztusiec, gruźlica, tężec… One też mogą nieść ze sobą poważne powikłania, groźne bywają też same w sobie. Szczepienia spowodowały, że tych zagrożeń nie widzimy, że ich w ogóle nie znamy. Większość z nas ufa jednak rozumowi i przyjmuje do wiadomości, że choć nie zna procesu produkcji szczepionek, ani ich dokładnego składu, to ktoś fachowy nad nimi czuwa, dla naszego dobra. Bo szczepienia są najlepszą profilaktyką wielu chorób.

By przejąć władzę nad światem

Pewien odsetek z nas hołduje jednak teoriom spiskowym. Takim osobom łatwo wmówić, że choroby zakaźne to bajka, a szczepionki stanowią element gry, która ma pozwolić komuś przejąć władzę nad światem. A gdy wierzy się w takie rzeczy, wystarczy iskra, by rozpętać antyszczepionkową krucjatę.

Iskrą tą była historia Andrew Wakefielda, który kilkanaście lat temu otrzymał zakaz wykonywania zawodu lekarza w Wielkiej Brytanii. Stracił uprawnienia, bo tak bardzo marzyły mu się sława i pieniądze, że posunął się do oszustwa. Jego następstw nie sposób dziś oszacować, nie ma jednak wątpliwości, że mogło ono doprowadzić wiele osób do utraty zdrowia, a nawet życia.

Andrew Wakefield. Źródło: youtube.com

Na początku był fake

Wakefield, dziś niemal siedemdziesięciolatek, był gastroenterologiem. Jego osobę przybliżyła polskim czytelnikom jako pierwsza „Wyborcza” jeszcze w czasach przedinternetowych. Pisała o człowieku, który w artykule opublikowanym przez prestiżowy „The Lancet” twierdził, iż jego badania wykazały związek pomiędzy wystąpieniem u dzieci autyzmu a podaniem szczepionki MMR.

W kolejnych latach w całej światowej prasie pojawiło się mnóstwo artykułów na ten temat. Śledztwo dziennikarza „The Sunday Times” w tej sprawie wykazało np. że badania Wakefielda były przeprowadzone – najdelikatniej rzecz ujmując – bez stosowania się do wymogów stawianych takim badaniom.

Grupa jego uczestników ograniczała się do kilkanaściorga dzieci, dobranych w sposób urągający rzetelności. Część z nich miała już przed podaniem szczepionki MMR wykazywać symptomy autyzmu. Wspominano też o ambitnych planach Wakefielda – o jego chęci sprawdzenia się w roli… producenta szczepionki przeciwko odrze. 

Wniosek o patent na pojedynczą szczepionkę Wakefield złożył przed rozpoczęciem kampanii przeciwko szczepionce MMR. Potrzeba komuś jeszcze więcej pikanterii? To bardzo proszę: Wakefield miał otrzymać 435 tys. funtów od prawników rodziców dzieci, którzy wystąpili o odszkodowania za rzekome szkody wywołane przez szczepionki przeciwko MMR. O tych faktach wspominają dziś wszystkie media rzetelnie opisujące jego sprawę, począwszy od Wikipedii. Oznacza to, że całą swoją teorię, popularność, a zapewne też majątek, zbudował Wakefield na oszustwie. Na fake’u.

Kariera antyszczepionkowca

To, teoretycznie, powinno skompromitować Wakefielda w oczach rodziców dzieci, którym miał pomóc wywalczyć odszkodowanie. Ale dzięki miłośnikom teorii spiskowych kariera Wakefielda nabrała tempa, choć nie potoczyła się w założonym przez niego kierunku. Zamiast zostać producentem szczepionek, stał się bowiem ich zagorzałym krytykiem. Wakefield zaczął od miłośników teorii spiskowych otrzymywać tak wielkie pieniądze, że mógł popularyzować swoje fałszerstwa. W tym wyreżyserować film „Vaxxed” o rzekomych próbach tuszowania powiązań pomiędzy szczepionką MMR a autyzmem. Współpracował przy nim z niejakim Delem Bigtree, opisywanym w Wikipedii jako były producent amerykańskiego talk-show „The Doctors”, któremu brytyjskie naukowe czasopismo „British Medical Journal” zarzuciło niską wiarygodność. Efekt ich współpracy? Miażdżące oceny filmu, w stylu „ten film jest reżyserowany przez osobę, która fałsz stworzyła”.

A potem był COVID

Wakefield brnął jednak dalej i brnie nadal w oszustwa i kłamstwa. Szczególny wydźwięk miało to podczas pandemii COVID-19. Może i Wakefield nie był szczególnie aktywny w jej czasie, ale już nie musiał. Miał rzeszę fanów na całym świecie, która nie otrzeźwiała nawet w obliczu pandemicznego zagrożenia. Najpierw zaprzeczała samej pandemii, później zaprzeczała wartości wyprodukowanych szczepionek. Każdy z nas pamięta chyba jeszcze opowieści, że są w nich chipy, które – po wszczepieniu do ludzkiego organizmu – miałyby zapewne grać w nim jakąś negatywną rolę. Jaką konkretnie? Tego przeciwnicy szczepionki – standardowo – nie określili.

Jeden z farmaceutów, szczepiący przeciwko COVID-19, tak opisywał rozmowę z pacjentami pytającymi o chipy: „Pokazywałem im ampułkę ze szczepionką, z której musiałem odmierzyć właściwą dawkę i pytałem, jak sądzą, jakim sposobem udaje mi się za każdym razem umieścić w strzykawce tylko jeden chip, żeby pozostałe trafiły do kolejnych pacjentów? Czy to zamykało sprawę? W wielu przypadkach tak, ale nie wszyscy wychodzili z apteki z przekonaniem, że te chipy to fake”.

Sąd podważa fake

Choć z ludzkiej naiwności można sobie żartować, z tego co zrobił Wakefield już nie. W jego przypadku trudno bowiem mówić o naiwności, tym bardziej o głupocie. On działa z pobudek merkantylnych, co dosadnie wypunktował sąd, gdy Wakefield wystąpił z pozwem przeciwko mediom i dziennikarzom opisującym jego działania. Przy tej okazji wyliczano, że w Wielkiej Brytanii odnotowano wskutek działań ruchów antyszczepionkowych epidemie odry, które mogły spowodować wiele zgonów. Oraz że w Stanach Zjednoczonych w 2008 roku zgłoszono więcej przypadków odry niż w jakimkolwiek innym roku od 1997 roku, a ponad 90 proc. zakażonych nie było szczepionych lub nie był znany ich status szczepienia.

Ofiarami dzieci i młodzież 

Oprócz przyczynienia się do wystąpienia zagrożenia dla zdrowia, a nawet życia pojedynczych osób, Wakefield podważył też zaufanie do szczepionek w ogóle, do lekarzy, badaczy, państw, które nakładają obowiązek szczepień i go egzekwują. Co szczególnie bulwersujące, ofiarami tego procederu są najczęściej dzieci i młodzież – osoby, za które decyzje w sprawach ochrony zdrowia podejmują rodzice lub opiekunowie. Sami chronieni przed odrą, ale też świnką, różyczką, krztuścem czy tężcem szczepionkami otrzymanymi w dzieciństwie, a teraz szczepiący się bez zastanowienia, jeśli chcą na wakacje lub muszą w celach służbowych wybrać się do krajów, które wymagają dodatkowych szczepień. Swoim dzieciom odmawiają jednak podobnej ochrony i to przed chorobami, z którymi zetknięcie się jest znacznie bardziej prawdopodobne i nie wymaga wyjazdów do egzotycznych krajów.

Atak na zakup

Jest jeszcze jeden aspekt antyszczepionkowych działań, wybrzmiewający jednak wyłącznie w gronach zainteresowanych polityką. Chodzi o konsekwencje funkcjonowania ruchów antyszczepionkowych dla zaufania rozumianego szerzej – do państw, polityków i prowadzonych przez nich działań. Analitycy – przyznając, że traciliśmy to zaufanie w ostatnich latach nie tylko wskutek dezinformacji – podkreślają, że jego brak na jednym polu łatwo przenosi się i na inne płaszczyzny. Stosunkowo świeżym tego przykładem, również związanym z ochroną zdrowia, była reakcja ruchów antyszczepionkowych na zakup przed dwoma laty przez Polskę dużej partii tabletek z jodkiem potasu. Miało to być zabezpieczenie na wypadek zagrożenia promieniowaniem wywołanym przez potencjalnie możliwe uszkodzenie elektrowni atomowej na terenie Ukrainy, a w szerszej skali – napaści Rosji na Ukrainę.

Antyszczepionkowcy na ten zakup zareagowali atakiem, twierdząc, że nie należy brać tych tabletek, bo nie wiadomo, co w nich jest. Albo dlatego, że to trucizna, zawierająca rtęć, ołów i toksyny. Jest w tym oczywista niespójność, bo skoro nie wiadomo, co w nich jest, to skąd wiadomo, że są w nich rtęć czy ołów? Ale dla zwolenników teorii spiskowych to szczegół, w który się nie wchodzi, bo cała teoria by się zawaliła.

Od antyszczepionkowych do antysystemowych

Część kanałów szerzących ten fake została już nawet zamknięta. Jednak dwa lata temu, gdy sytuacja w związku z wydarzeniami w Ukrainie była bardzo groźna, namawianie innych, by nie przyjmowali tabletek od strażaków (straż pożarna otrzymała jodek potasu do dystrybuowania) i podpowiadanie, by nie wyrażać zgody na ich podanie dzieciom w szkołach, można było odczytywać jako działania rodzące niebezpieczeństwo dla zdrowia i życia. Namawianie do działania na szkodę własną i nieletnich podopiecznych.  

Niestety. Nasze państwo, tak jak na wzrost liczby odmów zaszczepienia dzieci, nie zareagowało wtedy należycie. Część decydentów wydawała się wręcz przyklaskiwać takim antyszczepionkowym głosom. Antyszczepionkowe czy też już antysystemowe bzdury rozprzestrzeniały się w efekcie z prędkością światła. Dziennikarze, szukając ich źródła, doszli do wniosku, że były nim rosyjskie kanały na Telegramie. 

To komunikator założony przez braci Nikołaja i Pawła Durowów – ten drugi, od lat zarządzający platformą, został w ostatnich tygodniach aresztowany przez francuskie służby. Zarzutów przeciwko niemu jest szereg, dotyczą one wykorzystywania stworzonego przez niego medium do rozpowszechniania pornografii dziecięcej, handlu narkotykami i przeprowadzania nielegalnych operacji finansowych. Przy okazji przypomniano – choć nie ma ponoć zarzutów w tej sprawie – że Telegram jest ulubionym instrumentem komunikacji używanym przez dżihadystów. Oraz, że choć oficjalnie Durow występował przeciwko Rosji i z niej uciekł, to jednak może to być zasłona dymna.

Jednym tchem z Brexitem

A to przenosi nas od antyszczepionkowców do świata polityki. Do Brexitu czy amerykańskich wyborów, w których zwycięzcą okazał się Donald Trump, za czym – czego dowiedzieliśmy się po fakcie – stać miały rosyjskie podszepty i wielkie, rosyjskie pieniądze.

Część analityków Brexit czy atak na Capitol w Waszyngtonie, wymieniają w związku z tym jednym tchem z działaniem ruchów antyszczepionkowych, z podważaniem przez nie zaufania do państw w ogóle. Wskazują przy tym, że spadek zaufania do władz państwowych skutkuje brakiem identyfikacji z nimi i może w praktyce przejawiać się niechęcią do ich obrony w przypadku zagrożenia. I w tym upatrują najpoważniejszego ryzyka.

Wymysł chorego umysłu?

Jak dziś działają antyszczepionkowcy? Podpalenie punktu szczepień przeciwko COVID-19 w Zamościu i wtargnięcie do domu dziecka w Aleksandrowie Kujawskim mężczyzny, który na co dzień nie opiekuje się własnymi dziećmi, ale wtedy postanowił „uchronić” je przed szczepieniem – to przykłady. Za kolejny niech posłuży ewakuacja 1800 osób z poznańskich Term Maltańskich z powodu alarmu bombowego. Osoba informująca o rzekomym podłożeniu ładunku wybuchowego twierdziła, że bomby będą podkładane w różnych obiektach w Poznaniu, aż nie zostanie zakończony program szczepień. Pamiętamy również wtargnięcie kilkorga osób z szerzej nieznanego stowarzyszenia do prywatnej kliniki w Bydgoszczy. To miała być, w ich pojęciu „kontrola obywatelska”, zażądali jednak… zaprzestania badań na dzieciach szczepionki przeciw koronawirusowi. Stowarzyszenie to nieco wcześniej zorganizowało w mieście marsz antyszczepionkowy, jego członkowie wykrzykiwali jednak hasła z zupełnie innej treści – były to wedle policji groźby karalne związane z przynależnością narodową. Według niektórych źródeł osoby, które wdarły się do domu dziecka w Aleksandrowie Kujawskim należały do bliźniaczego stowarzyszenia.

Jaka jest prawda? Skoro analizują te kwestie specjaliści, my ich nie będziemy próbować zastąpić. Ale wskażmy fakty:

  • Nie ma żadnych dowodów na to, że szczepionki wywołują choroby czy zawierają chipy – to wszystko wymysły, nie poparte badaniami, stworzone w oparciu o ludzką naiwność i strach. Są natomiast dowody na to, że szczepionki chronią kolejne pokolenia od gruźlicy, odry, świnki, różyczki, grypy itd.
  • Praźródło antyszczepionkowych teorii stanowi urażona ambicja byłego lekarza, któremu nie pozwolono produkować szczepionek oraz… skuteczność szczepionek, eliminujących wiele chorób zakaźnych z naszego życia, przez co nie rozumiemy, jak ciężki może być ich przebieg i jak poważne mogą być ich następstwa.
  • Ruch antyszczepionkowy przyczynił się do lawinowego wzrostu odmów szczepień w wielu krajach, co wywołało m.in. epidemie odry czy wielokrotny wzrost zachorowań na krztusiec z wszystkimi tego konsekwencjami. Niedawno zmarł w Polsce wskutek krztuśca noworodek, którego nie zdążono jeszcze zaszczepić.

9 września 2024

Fejkowe piwo – fejkowa promocja zdrowia

Autor tekstu: mgr farm. Mikołaj Front

Z czym kojarzyła się wam apteka w młodości? Z lekami, z pomocą chorym, z możliwością uzyskania fachowej porady i z panią, która ciągle szukała leków w małych szufladach? W jednej z sieci aptek skojarzenia są najwidoczniej zupełnie inne i bliżej im do... sklepu monopolowego.

Dlaczego? Otóż ktoś „na górze” musiał wpaść na „genialny” pomysł sprzedawania napoju izotonicznego. Sama sprzedaż izotoników w aptekach nie jest niczym nowym. Ten jednak jest wyjątkowy, bo reklamuje się go jako piwo bezalkoholowe. Jak to? Piwo w aptece? Tak zareagowała duża część farmaceutów – ta część, która nie straciła jeszcze pojęcia, czym powinna być apteka.

Sieć tłumaczyła, że pacjent jest najważniejszy, że trzeba dbać o zaspokajanie jego potrzeb. Argumentacja przedstawia się następująco:

„Promocja zdrowego stylu życia, w tym aktywności fizycznej odbywa się poprzez zapewnienie tej grupie Pacjentów wysokojakościowych produktów. Jest to kwintesencja realizowanej przez DOZ Apteki misji.”

Serio? Piwo bezalkoholowe jako promocja zdrowego stylu życia i aktywności fizycznej? Co dalej? Wiadomo, papier wszystko przyjmie, ale ludzie nie są aż tak głupi. Wystarczyłoby zmienić nazwę tego produktu i wszystko byłoby w porządku, więc dlaczego tak się nie stało?

Kolejnym argumentem były względy ekonomiczne:

„Tylko na przestrzeni ostatnich 3 lat głównie z powodów ekonomicznych z mapy aptek zniknęło blisko 3 000 placówek. Ponoszone przez apteki koszty dodatkowych inwestycji (systemów kontroli temperatur, dostosowania lokalu do pełnienia funkcji punktu szczepień) pozostają bez wsparcia systemowego. Często, jak w przypadku wspomnianych punktów szczepień nie dają gwarancji możliwości realizacji tej usługi w przyszłości (po roku usługa ta zniknęła z katalogu usług refundowanych przez NFZ)”

Stało się jasne, dlaczego niektóre apteki tak ostro walczą o zniesienie zakazu reklamy aptek. Pozostaje czekać na pomysły w stylu: „Promocja weekendowa! Kup dwa czteropaki w cenie jednego i weź udział w konkursie z atrakcyjnymi nagrodami!” Przerabialiśmy to już w czasach leków za grosz, kart lojalnościowych, patelni, garnków itp. Jeśli faktycznie apteki mają być miejscami świadczeń zdrowotnych, to nie można pozwolić na powrót takich patologicznych mechanizmów.

Samo wprowadzenie preparatu, który jest napojem izotonicznym do portfolio apteki nie jest niczym złym. Chodzi o nazwanie go piwem, które z definicji kojarzy się z alkoholem. W jaki sposób jest to promocja zdrowia?

Przy okienku obok może być pacjent, który od lat zmaga się z chorobą alkoholową lub dorosłe dziecko alkoholika. Nie od dziś wiadomo jednak, że nic tak nie napędza sprzedaży jak kontrowersja. To w zasadzie darmowa reklama. W końcu mówimy o firmie, która inwestuje w marketing marki bardzo dużo. Kalendarze adwentowe czy inne sponsorowane akcje influencerskie to tylko fragmenty większego obrazka. Takie zamieszanie jest jego sprawcy bardzo na rękę. Wszak nieważne jak mówią, ważne, że mówią.

W trakcie studiów farmaceutycznych studentom wtłacza się do głowy morały o tym, jak ważny i odpowiedzialny jest to zawód, a także jak wielkim zaufaniem pacjenci obdarzają aptekarzy. Okazuje się, że nagle jakiś geniusz marketingu może sprawić, że z dnia na dzień wykonawca tego pięknego zawodu zostanie sprzedawcą piwa. Dlaczego nie dorzucić stojaka z mięsem i robić kebaby przy okienku? A może „jaka parówa wariacie?”

wizja nieodległej przyszłości: Kreator Obrazów w Bing

Nie jest tajemnicą, że personel jest rozliczany za sprzedaż określonych preparatów. Od wejścia Ustawy o zawodzie farmaceuty wywieranie takiego nacisku jest zakazane, ale to tylko teoria. W wielu miejscach premia jest na tyle wysoka a podstawa niska, że personel po prostu musi sprzedawać to, co narzuca mu pracodawca. Apteka w obecnym kształcie nie jest się w stanie utrzymać ze sprzedaży samych leków. Z oświadczenia aptek DOZ wynika, że żeby się utrzymać, muszą sprzedawać piwo. Pojawia się pytanie jakim cudem na rynku trwają apteki niezależne, piwem niehandlujące?

Gdzie w tym wszystkim ma być ta mityczna opieka farmaceutyczna? Gdzie wykorzystanie umiejętności farmaceutów? Gdzie opieka nad pacjentem? Sieci apteczne i ich marketingowcy z uporem maniaka chcą zrobić z apteki sklep, a z farmaceutów sklepikarzy.

Nic dziwnego, że młodzi nie chcą kończyć studiów farmaceutycznych, a ci, którzy zaczęli pracę w tej branży mają jej dość. Skierujmy wszystkich na kursy barmańskie. Pacjent podchmielony wyjdzie zadowolony.

2 września 2024

Wojna sieci o „taniość”

Od kilku miesięcy trwa wojna cenowa pomiędzy Lidlem a Biedronką, w której obie strony zapewniają, że u nich zrobimy zakupy taniej. Oczywiście, o ile wybierzemy wskazane przez sieci towary. Jakie konkretnie? To z reklam będących bitwami cenowej wojny nie wynika. A przecież w jednej sieci tańsze są świeże ogórki i kisiel cytrynowy, w drugiej – makaron świderki i olej. Przykładowo, ma się rozumieć. Chcąc zapłacić za zakupy jak najmniej, trzeba by odwiedzić oba sklepy.

Na aptecznym rynku wojna, choć bardziej subtelna, także jest. Duzi i marketingowo podchodzący do rynku gracze przypisują sobie „taniość. Oskarżani o droższość milczą, bo jak udowodnić, że nie są drożsi ani tańsi, skoro cena leków refundowanych musi być wszędzie taka sama.


„Drożsi” nie znają się na marketingu – nie wiedzą, że wystarczy coś dostatecznie głośno i wielokrotnie powtórzyć, by ciemny ustawodawca uwierzył. Znają się za to na pacjentach i wiedzą, że gdy mowa o lekach, to chodzi o prawdziwe leki – te na receptę, a nie suplementy i produkty medyczne.

„Drożsi” w grze o pieniądze są po prostu słabi. Oni nie mają wiedzy ani środków, by nagłośnić prawdę. Zresztą jest przecież zakaz reklamy aptek. „Droższych” to blokuje. Za to „tańsi” podsuwają influencerom lub dziennikarzom, byle byli zorientowani w rynku leków w Polsce, dane do napisania alarmistycznego tekstu na temat różnic cen leków w aptekach. Żeby na podstawie ciekawie skomponowanych danych udowodnili, że tymi tańszymi, lepszymi, są apteki sieciowe. A przecież to fake.

Powstają nawet zdumiewające „badania”, w których prezentuje się wyselekcjonowane apteki i ceny różnych leków. Nikt nie pojedzie przecież z Kielc do Białegostoku albo ze Szczecina do Pszczyny, by kupić taniej lek przeciwbólowy. Zbyt mała reprezentatywność podmiotów i produktów uniemożliwia wyciąganie prawidłowych, uzasadnionych statystyczne wniosków. Ale – cóż za „zaskoczenie” – w takich zestawieniach wychodzi zawsze na to, że tańsze są apteki sieciowe.

O refundowanych „zapominają” 

Tego typu zestawienia mają jeden grzech pierworodny. Ich autorzy zapominają o tym, że spora część leków dostępnych na polskim rynku ma sztywne ceny. Określone przepisami, nienaruszalne.

Innymi słowy – można by godzinami opowiadać o tym, że są apteki tańsze i droższe, tanie i jeszcze tańsze, ale dla pacjentów nie ma to żadnego przełożenia, gdy idą po leki refundowane. Argument, że ta apteka jest tańsza, bo akurat miała promocje na czopki glicerynowe, powinien trafić tam, gdzie czopki. No i oczywiście, wiedząc, kiedy będzie przeprowadzone „badanie”, można sobie w aptekach, które je zamawiają, pod nie terminy kilku promocji ustawić. Taki chwyt marketingowy.

Jeszcze raz podkreślmy więc – część leków i to tych najważniejszych z punktu widzenia zdrowia i życia pacjentów, a w związku z tym objętych refundacją, ma dokładnie tę samą cenę w każdej aptece. Bez względu na to, czy to apteka mała, średnia czy duża, śródmiejska czy peryferyjna, miejska czy wiejska, indywidualna czy sieciowa. I to jest podstawowy fakt w kwestii cen leków. Twierdzenie, że leki w tych czy innych aptekach są tańsze, jest zawsze fejkiem.

Na czymś trzeba zarabiać 

A jeśli chodzi o inne produkty? Tu już panuje dowolność. Może nie wolna amerykanka, ale swobodne podejście do tematu. W końcu – skoro marże stały przez wiele lat w miejscu, czyniąc obrót niektórymi lekami nieopłacalnym, a zamawianie ich na zapas stratą – apteki na czymś musiały zarabiać.

Leki OTC, tak samo jak suplementy i wyroby medyczne, nadawały się do zarabiania znakomicie. Zwłaszcza te leki OTC, bez których wielu z nas nie wyobraża dziś sobie życia, a więc tabletki przeciwbólowe czy na trawienie.

W czasie, gdy wiceminister zdrowia (były dziś) opowiadał, że aptekarze nie mają się co zżymać na wysokość marż na leki refundowane, bo przecież marże są dodatnie, wysoka sprzedaż leków OTC była jedną z szans na utrzymanie apteki. Tak samo, a może jeszcze bardziej – suplementów, w przypadku których możliwości marketingowe były jeszcze szersze, a ryzyko, że ktoś się przyczepi do podawanych w reklamach informacji, przez lata było minimalne.

Jednym z najbardziej charakterystycznych przykładów braku jakichkolwiek hamulców w tej sprawie był preparat rzekomo niwelujący negatywny wpływ smogu na organizm człowieka. Reklamowany był jako starannie dobrana kompozycja najlepszych składników zabezpieczających wysoką sprawność metabolizmu na poziomie komórkowym, znoszących szkodliwy wpływ smogu na narządy wewnętrzne i skórę oraz wspomagających neutralizowanie i usuwanie toksyn z komórek ciała. To było już szyte tak grubymi nićmi, zwłaszcza, że właśnie Polskę toczył smog, że suplement ten szybko zniknął ze sprzedaży. Ale to zasługa dziennikarzy, którzy dostrzegli reklamę tego suplementu i sprawę zaczęli nagłaśniać. Lecz przez to, że w internecie nic nie ginie, do dziś te opisy można znaleźć.



Manipulowanie przy cenach 

Osiągając satysfakcjonujące obroty na suplementach i dermokosmetykach, całkiem osobnej puli aptecznych produktów, można manipulować przy cenach leków OTC, by na ich podstawie uchodzić za aptekę tanią. Można nawet sprzedawać takie leki z ujemną marżą, skoro zasadniczym źródłem przychodu i dochodu jest co innego, a taki „myk” doskonale sprawdza się marketingowo.

Czy jednak aptekę można nazwać z tego powodu tanią, tańszą od innych? Ciekawe, jakie dane uzyskano by, gdyby tę „taniość” opisywać nie cenami pojedynczych, wybranych produktów, ale średnimi wartościami paragonów. Czy nie okazałoby się, że zaoszczędzenie kilkunastu groszy na opakowaniu leku przeciwbólowego „opłacone” zostało zakupem kilku innych produktów, czyli w praktyce wyższym rachunkiem? Albo że suplementy są w tej aptece droższe niż w sąsiednich aptekach?

Teza o taniości

Pacjent kupując „po taniości” lek bądź leki OTC i dobierając do tego kilka suplementów, może jednak myśleć, że skorzystał, bo te inne produkty mogą mu się przydać w razie choroby bądź przejedzenia. Jest w tym sposobie myślenia utwierdzany, czytając zestawienia cen leków OTC, mających wykazać, gdzie są one tańsze, gdzie droższe.


źródło: superbiz.se.pl

Weźmy pod lupę jedno z takich zestawień, które w lipcu i sierpniu ukazało się w popularnym dzienniku. Uwzględniono w nim trzy leki: przeciwbólowy, przeciwbiegunkowy i przeciwalergiczny oraz 20 aptek: 9 sieciowych i 11 indywidualnych. I jakoś tak się złożyło, że jedną z sieci reprezentowały aż cztery apteki, czyli co piąta. Albo 20 procent wszystkich, jeśli tak łatwiej pojąć skalę manipulacji. I to one znajdowały się na czele stawki, czyli oferowały najtaniej te trzy wybrane produkty. A wszystko to ubrane w przejrzystą tabelkę i poprzedzone krótkim wstępem, który przesądzał jednak wszystko – apteki internetowe są tańsze od stacjonarnych, wśród stacjonarnych tańsze są sieciowe.

Na ten wstęp mało kto jednak pewnie zwrócił uwagę, bo wiadomo – to obrazki przyciągają wzrok. A szkoda, bo ten wstęp ujawnia mechanizm kryjący się za zestawieniem. W tekście tym jest bowiem mowa o pięciu lekach OTC, których ceny „tajemniczy klienci” sprawdzali w aptekach tak internetowych, jak i stacjonarnych. I tu pojawia się pierwszy problem. Bo jeśli brano pod uwagę 5 leków, dlaczego tabelka wymienia tylko 3? Czyżby coś nie pasowało do tezy o taniości niektórych aptek?

Sieć sieci nierówna 

Z tabelki, na której skupi się większość czytelników, nie wynika też, które wymienione w niej apteki są internetowe, które stacjonarne. Czy w ogóle są w niej uwzględnione te internetowe? Może więc tak, może nie. Wiadomo jedynie, że w tabeli są rubryki pod hasłem „nazwa apteki”, „miasto”, „rodzaj” (przynależność lub brak przynależności do sieci). Czytelnik nie dowie się też z tego zestawienia, czy są to apteki z centrów handlowych, gdzie wszystko jest droższe, czy z bocznych, osiedlowych uliczek, gdzie z reguły jest taniej.

Czytając komentarz, zdziwi się natomiast, że wymieniono w nim kilka z sieci aptecznych, które nie zostały ujęte w tabelce. Co więcej, jedna z nich w komentarzu występuje jako oferująca najdroższy wymieniony koszyk wybranych pięciu leków i najdroższy lek przeciwbólowy, choć jako najdroższe apteki online wymieniono trzy inne sieciówki. Co prowadzi do wniosku, że sieć jednak sieci nierówna, a już na pewno nie zawsze najtańsza.

Mało wartościowy

Wad takich zestawień, jeśli tylko chwilę się nad nimi zastanowić, jest więcej. W tym przypadku nie podano terminu wykonania badania, całkowitej liczby aptek w nim uczestniczących, sposobu wyboru aptek, w których przeprowadzono badania ani sposobu wyboru leków, których ceny miały przesądzić o tym, gdzie jest tanio, a gdzie jest drogo.

Tym więc, co szczególnie zdumiewa i jednocześnie martwi w przypadku tego konkretnego zestawienia, jest profesorski autorytet wypowiadający się w kwestii różnic cen. Bo czyż wypada, by profesor, ceniony socjolog utożsamiany z Uniwersytetem Warszawskim, choć związany także z prywatną firmą marketingową, na podstawie pięciu (trzech?) leków i 20 aptek sformułował opinię, że różnica cen pomiędzy aptekami sieciowymi a prywatnymi sięga nawet 32 proc.?

Brak tak wielu danych i powierzchowność opisu rodząca tak wiele pytań, dyskredytuje przecież to zestawienie. I – to tylko przypuszczenie, ale trudno przed nim uciec – profesor doskonale zdawał sobie z tego sprawę, bo obok tytułu naukowego nie podano ani nazwy uczelni, na której pracuje, ani nie wskazano nazwy firmy, z którą jest związany. Na swojej stronie internetowej firma nie wspomina zresztą o wykonaniu badania w aptekach (choć, oczywiście, nie musi), branży aptecznej nie ma nawet wśród branż, które są wymienione jako branże, w których się ona specjalizuje.

Mamy więc artykuł wskazujący najtańsze i najdroższe apteki napisany w oparciu o trudne do zweryfikowania kryteria, a tym samym mało wartościowy. Do tego odwołujący się do emocji, skoro jest mowa o szokujących czy też drastycznych różnicach cen, o drożyźnie i potrzebie oszczędzania każdej złotówki oraz o wybieraniu z głową apteki. Ze wskazaniem na jedną konkretną sieć.

Już nie na garnki i patelnie

Podsumujmy:

  • na ceny leków w aptekach wpływ ma szereg czynników, jednak nie dotyczy to leków refundowanych. Te zawsze i w każdej aptece są w tych samych cenach. To po pierwsze.

  • Po drugie: publikacje na temat tego, gdzie jest tanio, gdzie drogo, nawet jeśli poparte są autorytetami naukowymi, bywają mało wartościowe, a prezentowane w nich dane miewają wybiórczy charakter. O ich wartości każdy może przekonać się osobiście, porównując ceny leków w trzech lub pięciu aptekach w swoim sąsiedztwie.

  • Po trzecie: obok mechanizmów w miarę czytelnych dla przeciętnego człowieka, rynek leków bywa poddawany wpływom czynników, których istnienie i znaczenie pacjentom trudno sobie wyobrazić, choć bywa ono zasadniczej wagi.

I jeszcze na koniec: zestawienie odnośnie do cen leków i „taniości” aptek, do którego się odwołujemy, sugeruje, że na rynek apteczny powracać może brutalna wojna konkurencyjna. Już nie na garnki i patelnie w gratisie za większe zakupy w miesiącu, ale w stylu Lidl kontra Biedronka, które od miesięcy okładają się cenami. Tylko subtelniejsza, ograniczana zakazem reklamy aptek. A może i poczuciem, że gdyby była zbyt brutalna, druga strona też mogłaby sięgnąć po ciężkie działa. Bo choć w tym przypadku jedna sieć wskazywana jest jako tania, a większość pozostałych, tym bardziej apteki prywatne, jako drogie, prawdziwy „wróg” może być jeden. Może nim być jedna z sieci, której w tym zestawieniu niemal nie widać. A jeśli ten domysł jest prawdziwy, czekają nas pewnie kolejne zestawienia cen leków i kolejne przekonywania, o taniości tej czy innej sieci aptecznej. Pewnie równie wartościowe.

Podsumowując: nie ma aptek z tanimi lekami. Są natomiast takie z mocnym marketingiem, które potrafią do potrzebnego pacjentowi leku dołożyć parę zbędnych mu produktów. Kupił, to zużyje – stąd pod względem zażywania środków przeciwbólowych zajmujemy drugie miejsce w Europie, a sprzedaż suplementów diety rośnie z roku na rok i tu również jesteśmy w europejskiej czołówce. Pacjenci od tej chemii zdrowsi nie będą.