17 października 2024

Pozorowana walka z receptomatami


Jeśli komuś się wydaje, że tzw. receptomaty mają dwu-trzyletnią historię, to tkwi w błędzie. Receptomaty czy też raczej lekomaty, nie są wcale polskim wymysłem. Rodzimi „receptomaciarze” jedynie udoskonalili cudzy pomysł dzięki e-recepcie, doprowadzając zdalną relację z pacjentem do minimum w sensie poświęcanego mu czasu i maksimum w kwestiach finansowych. Państwo lekceważyło ten proceder przez lata. Walka z receptomatami, dzięki którym pacjenci otrzymują dowolne leki na życzenie, nie przypomina nawet walki z wiatrakami. Ta walka jawi się jako fejk.

W drugiej dekadzie XXI wieku, czyli niemal 10 lat temu, środowisko farmaceutów niepokoiły strony internetowe, za pośrednictwem których zamawiać można było leki na receptę, co zgodnie z polskim prawem było i jest nielegalne. Nie funkcjonowały one jako apteki internetowe. Jedne z nich sprzedawały produkty niewiadomego pochodzenia i jakości, identyfikowane jako leki tylko na tej podstawie, że miały opakowania takie same jak leki. 

Równolegle działały podmioty nazywające się przykładowo klinikami, oferujące pacjentom prostą ścieżkę do zdobycia dosłownie każdego leku, także tego na receptę. Wystarczyło wypełnić prostą ankietę i napisać, jakiego leku się oczekuje, by ten lek dostać. Po drodze był podobno lekarz i analiza treści ankiety, recepta i dopiero wtedy miała być wysyłana do pacjenta paczka z lekiem. Takie przesyłki docierały do polskich pacjentów m.in. z Wielkiej Brytanii. 

Zawsze wstydliwe 

Główny Inspektorat Farmaceutyczny, pytany o te paczki, rozkładał ręce. Ówczesny jego rzecznik, Paweł Trzciński, mówił w 2016 r., że taka sprzedaż była obiektem zainteresowania GIF, ale inspekcja napotykała pewne przeszkody: 

Za każdym razem od naszego brytyjskiego odpowiednika otrzymywaliśmy informacje, że wszystko odbywa się w zgodzie z prawem. Zawsze chodziło też o leki na tak zwane wstydliwe przypadłości, a więc problemy z potencją czy choroby weneryczne, po które Polacy niechętnie chodzą do lekarzy. Recepty były wypisywane na podstawie wywiadu przeprowadzanego z wykorzystaniem Skype, apteki działały legalnie. (…) Co innego, gdy podmiot jest wirtualny i łamie prawo kraju, na terenie którego jest zarejestrowany. Paradoksalnie łatwiejsza sytuacja jest, gdy prowadzi działalność poza Unią Europejską, bo wówczas dochodzi jeszcze kontrola celna. Internetowa sprzedaż leków stanowi dziś dla całej Europy wielkie wyzwanie, w handlu internetowym rośnie bowiem ryzyko fałszerstw. Nasz dział prawny przyjrzy się więc tym stronom i przeanalizuje, czy mamy do czynienia z podobnym przypadkiem co do tej pory, a więc z działalnością legalną w świetle europejskich przepisów, czy też zachodzi tym razem sytuacja odmienna, mogąca rodzić podejrzenia co do legalności działalności podmiotów.

Biznesowy strzał w dziesiątkę 

Mijały lata, a inspektorat dalej chyba się zgłoszonej mu wówczas sprawie tylko przyglądał, bo wciąż nie było żadnych widocznych efektów tego przyglądania. A z Anglii szerokim strumieniem płynęły do Polski leki na potencję, hormonalne itd. Aż przyszła pandemia COVID-19 i sprawa nabrała zupełnie nowego wymiaru. E-recepta, która po latach pracy, została szczęśliwie tuż przed pandemią wdrożona, ratowała zdrowie i życie ludzkie. Lekarze wystawiali recepty zdalnie, siedząc w zamkniętych dla pacjentów przychodniach.

Ktoś wpadł wtedy na pomysł, by połączyć dwa w jedno, czyli brytyjskie wzory i polski technologiczny postęp w postaci e-recepty. Od tego momentu możliwe było zdalne przesyłanie recept, a w zasadzie samych kodów, co z biznesowego punktu widzenia było strzałem w dziesiątkę. Teraz do zarabiania wystarczył lekarz, komputer i internet. 

Magazyn z lekami i same leki, pracownicy, którzy musieli być w ich zamawianie, pakowanie do pudełek i kontakty z firmami transportowymi zaangażowani, stali się niepotrzebni. Potrzebne były jedynie lekarskie prawa wykonywania zawodu. I to nie w zakresie specjalizacji, odpowiadającej problemom zdrowotnym pacjentów, bo przecież w tym przypadku nie lekarz, tylko pacjent decydował, jaki lek jest mu potrzebny. Sam się więc diagnozował i oczekiwał spełnienia swojego życzenia, skoro sam za wszystko płaci. 

Nikt nie analizował, czy jest to lek, który pacjent powinien zażywać dla poprawy zdrowia, ani czy nie będzie wchodził w interakcje z innymi lekami przezeń stosowanymi. Ministerstwo Zdrowia rozpierała jednak duma, że tak fantastycznie poradziło sobie z pandemią, ze zdalną obsługą pacjentów przez lekarzy. Receptomaty coraz bardziej masowo wystawiające recepty na leki psychotropowe i narkotyczne omijało wzrokiem.

Ministerstwo odzyskało wzrok

Aż nagle, w 2023 r., czyli po mniej więcej po trzech latach od uruchomienia receptomatów, Ministerstwo Zdrowia odzyskało wzrok. Ówczesny minister Adam Niedzielski stwierdził podczas audycji radiowej, że jego resort planuje wprowadzenie ograniczeń w wystawianiu e-recept przez internet, bo narasta problem ich niekontrolowanego wydawania. Mówił o wystawianiu tysiąca recept w ciągu doby, co w przeliczeniu na normalne godziny pracy dawałoby dwie recepty na minutę.

Ta wypowiedź szokowała, gdy pamiętało się odpowiedź wiceministra Macieja Miłkowskiego na interpelację posła Krzysztofa Gawkowskiego. Parlamentarzysta pisał:

(...) recepty wystawiane są przez lekarza z prawem wykonywania zawodu, niezależnie od specjalności. Prowadzi to do sytuacji, w której receptę na dowolny lek (również leki narkotyczne), może wystawić dowolny lekarz, również dentysta, a niektórzy medycy potrafili wystawić tysiące recept, nie widząc pacjentów.

Co odpowiedział wiceminister Miłkowski? Że zawody lekarza i lekarza dentysty są zawodami zaufania publicznego, co oznacza, że powinni oni kierować się zasadami etyki zawodowej i wskazaniami aktualnej wiedzy medycznej. A jeśli tak, to należy przyjąć, iż działania lekarzy pozostają zgodne z obowiązującym porządkiem prawnym. Według Miłkowskiego nie było więc sprawy.

To wina lekarzy?

W 2023 r. sprawa już jednak była. Swoje trzy grosze dorzucił do wypowiedzi ministra Niedzielskiego Janusz Cieszyński, wtedy minister cyfryzacji, wcześniej wiceminister zdrowia od maseczek i respiratorów. Hurtowe wystawianie recept za pieniądze ocenił jako skandaliczne i szokujące. I zaklasyfikował je jako nadużycie, choć jako wiceminister zdrowia, gdy receptomaty ruszyły w pandemii pełną parą, nie wyrażał wobec nich szczególnych uwag. 

Trudno też przypomnieć sobie jakąkolwiek jego wypowiedź o tym, że trzeba uszczelnić przepisy, by – skoro powstała taka możliwość pozyskania recept – nie dochodziło do nadużyć. Ani słowem nie wspomniał, że swoją popularność receptomaty zawdzięczają między innymi stygmatyzacji pewnych grup pacjentów. Na przykład kobiet, które chciałyby otrzymać tabletki Ella One i nie mogą czekać miesiącami na konsultację w ramach NFZ.

Tym wypowiedziom towarzyszył pomysł, jak sprawę rozwiązać. Wymyślono, że na lekarzy nałożone zostaną limity ilościowe na wystawiane e-recept. Bo to wina lekarzy, że do nadużyć dochodzi. Nie ustawodawcy, nie resortu zdrowia – ich braku myślenia przyczynowo-skutkowego, zakładania, że jakoś to będzie, a jeśli nie będzie, to coś się wykombinuje.

Zmasowane kontrole… w POZ

Ostatecznie, za tymi groźnymi pomrukami nic dalej nie poszło. Po upłynięciu miesiąca, w którym wprowadzone miały być nowe regulacje prawne, nic się nie wydarzyło. Pisząc o tym w pierwszej połowie 2023 r. „Magazyn Aptekarski” podkreślał kuriozalność wypowiedzi odnoszących się do rzekomo szybkiej reakcji, skoro nastąpić ona miała po trzech latach działania receptomatów. Zauważał też, że zaczęły się zmasowane kontrole w przychodniach Podstawowej Opieki Zdrowotnej, które skutkowały karami za wystawianie recept z refundacją, m.in. na leki przeciwbólowe i psychiatryczne oraz recept będących kontynuacją terapii zlecanych w ramach ambulatoryjnej opieki specjalistycznej. 

Nie docierały jednak do opinii publicznej informacje o kontrolach w receptomatach czy o karach nakładanych na nie. Nikogo, kto śledzi poczynania decydentów to jednak nie dziwiło. Z receptomatów pacjenci otrzymują pełnopłatne recepty, a skoro nie było refundacji, to po co się nad takimi receptami pochylać?

Wychodziło więc na to, że w ramach walki z nadużyciami (jak głosili rządzący) dokonywanymi przez receptomaty (czy też lekarzy w ich ramach funkcjonujących), zaczęto sprawdzać i karać POZ. Bardzo to logiczne i racjonalne, prawda?

Kolejnej ekipie sprawa się rozmywa

Po tym, jak minister Niedzielski ustąpił w niesławie (w związku z ujawnieniem danych wrażliwych), na ministerialnym stołku zasiadła Katarzyna Sójka. Na chwilę, bo wkrótce zastąpiła ją ministra dwutygodniowa – Ewa Krajewska, która dla tej funkcji porzuciła posadę Głównego Inspektora Farmaceutycznego.

Jakie były ich zasługi w zapowiadanej walce z receptomatami, nie sposób przytoczyć. Od grudnia minionego roku mamy jednak nowe rozdanie polityczne, a wraz z nim nowych ministrów i wiceministrów. Czy zmieniło to cokolwiek w sprawie receptomatów?

Pewne rzeczy – trzeba uczciwie przyznać – wydarzyły się. W czerwcu zaostrzono kontrolę przepisywania recept na leki psychotropowe i narkotyczne, wprowadzając dokładniejszy system monitorowania. Nowa ministra zdrowia Izabela Leszczyna mówiła przy tej okazji, że działający system monitorowania ich wystawiania, nie zawierał żadnej procedury, żadnego regulaminu, żadnego zarządzenia ministra zdrowia, który by mówił na przykład, w jakich okresach ma być raportowanie.  

Ministra uświadamiała, jak to jest ważne mówiąc, iż dzięki raportowaniu można wyłapać niepokojące zjawiska, w tym fakt, że recepty jednego lekarza są realizowane w ciągu jednego dnia w różnych miejscach w Polsce, bo do takich patologii może prowadzić mechanika działania receptomatów. Ministra wskazywała przy tym na rozmycie odpowiedzialności kontrolnej pomiędzy różnymi instytucjami i brak współpracy z policją.  

Marihuana i apelowanie

W lipcu zapowiadano natomiast, że za pośrednictwem receptomatu nie będzie można już uzyskiwać recept na leki psychotropowe czy narkotyczne, bo zniknie możliwość ich wystawienia w trakcie teleporad. Miało się to wydarzyć w ciągu miesiąca, a efektem miała być konieczność wizyty w gabinecie lekarskim, by otrzymać receptę na tego typu leki. Rzecz dotyczyć miała także marihuany, jednak działo się z nią coś dziwnego – najpierw w projekcie ministerialnego rozporządzenia była, potem zeń znikła, w końcu wróciła. W tej sytuacji nie powinno już chyba nikogo dziwić, że sprawa w październiku dalej nie była zakończona.

W sierpniu czy we wrześniu wydarzyło się coś jeszcze. Ministerstwo Zdrowia zaapelowało do lekarzy, by nie wystawiali recept na leki przeciwcukrzycowe (jak Ozempic) w celu leczenia nadwagi i otyłości, czyli we wskazaniu pozarejestracyjnym, bo stąd biorą się problemy z kontynuacją leczenia przez diabetyków. Oczywiście ministerstwo miało prawo wystosować taki apel, jednak jego lektura dziwiła, zaskakiwała, a nawet oburzała. Apel ten dotykał bowiem jednocześnie szeregu wrażliwych kwestii, a zdalne wystawianie recept jest tu tylko jednym z dowodów słabości naszych rozwiązań prawnych. To także oznaka braku wyobraźni, którym od lat naznaczona jest legislacja w tym zakresie.

Dziwna bezradność urzędników

Leki takie jak Ozempic wielu osobom jawią się jako jedyny sposób na rozwiązanie problemu, stąd masowe zainteresowanie nim. Fakt, że w Polsce ich stosowanie w takich przypadkach jest poza wskazaniem nie oznacza, że lekarz – świadomy ich innych działań i mający prawo przepisywać leki poza wskazaniami, zgodnie z wiedzą medyczną – przepisuje Ozempic osobom otyłym. Apel ministerstwa jest więc w tym przypadku niespójny z tym, co mogą i powinni lekarze. Dowodzi bezradności urzędników, którzy zamiast apelować mogliby tego typu leki dopisać do projektowanej listy leków, na które recepty nie można wystawić przez internet. A to niewątpliwie ograniczyłoby dostęp do nich osobom, które mogłyby schudnąć dzięki diecie i większej aktywności fizycznej lub szczupłych, które chcą być po prostu jeszcze szczuplejsze. O niczym takim jednak nie słychać.

Biorą pieniądze i zero odzewu

Oczekiwania osób, które chcą otrzymać wybrany przez siebie lek wykorzystują także oszuści. W internecie jest mnóstwo wiadomości o stronach receptomatowych, które pobierają pieniądze, czasem nawet oczekują dokumentacji medycznej, ale recept nie wystawiają. I nie zwracają pieniędzy. Mogą więc być wśród nich takie strony, które zarabiają nie robiąc absolutnie niczego.

Co ciekawe, wśród tego typu opinii czy skarg niektóre dotyczą nie recept, ale zwolnień. Bo L4 z receptomatu też można dostać. Trochę drożej niż receptę, ale trudno się dziwić – potencjalny zysk takiego klienta receptomatu jest większy. Otrzymując zwolnienie zyskuje kilka czy kilkanaście dni wolnego i jeszcze dostaje za to pieniądze, bo przecież zasiłek chorobowy mu się „należy”. „Inwestycja” w receptomaty przynosi mu więc wymierne korzyści. Ale „inwestor” pewnie nie czuje się oszustem, choć oszukuje i system ochrony zdrowia, i nas wszystkich, którzy się na jego funkcjonowanie składamy. A lekarz wystawiający takie zwolnienie w dokonaniu tego oszustwa bezwzględnie mu pomaga.

O zwolnieniach z receptomatów nikt z decydentów chyba jednak nie mówi.

Receptomat wiecznie żywy

W październiku wszystko było więc niemal po staremu – receptomaty jak działały, tak działają. Przynoszą zyski swoim właścicielom i lekarzom pracującym na ich rzecz, czasem także osobom zaopatrującym się za ich pośrednictwem w zwolnienia lekarskie. Ułatwiają dostęp do wszystkich leków osobom gotowym zainwestować kilkadziesiąt złotych w receptomaty, co przyczynia się do stosowania bez jakiegokolwiek medycznego uzasadnienia, bez jakiejkolwiek fachowej kontroli niewiadomej ilości leków. To – w perspektywie – także nas wszystkich obciąży, bo z uzależnień czy ze skutków zatruć lekami takie osoby będą się przecież kiedyś leczyć. Być może stracą nawet zdolność do pracy i pozostawać będą na naszym garnuszku…

Niemoc urzędnicza, brak myślenia przyczynowo-skutkowego czy może niechęć do pozbawiania kogoś przychodów, wciąż rządzą. Biorąc pod uwagę szereg ostatnich lat można więc stwierdzić, że fejkiem jest, iż państwo walczy z receptomatami.

A może receptomaty są korzystne

NFZ zjawiskiem się nie interesuje. Proceder drenuje kieszenie ludzi, których na drogie leki stać. To, że mogą potem mieć problemy ze zdrowiem, to ich problem – w systemie tego nikt przecież nie wyłapie, bo nie ma śladu. Klienci receptomatów nie zawracają tez głowy lekarzom i to jest kolejna systemowa korzyść. Jedyne niekorzystne zjawiska to wykupowanie leków takich jak Ozempic, których brakuje dla naprawdę chorych. No, ale z drugiej strony tych sprzedanych z taryfą 100% nie trzeba refundować – następna korzyść.

Może receptomaty są po prostu systemowi potrzebne? Wyobraźmy sobie szary rynek leków dla bogatych, gdzie wszystko można kupić za pieniądze i każdy problem rozwiązać, nawet się do systemu opieki zdrowotnej nie zbliżając. Może pójść w tym anarchokapitalizmie jeszcze dalej? Niech każdy lek na 100% płatności będzie dostępny bez żadnej recepty. Receptomaty staną się zbędne i lekarze w receptomatach poszukają sobie innego zajęcia. Opłaca się?

14 października 2024

Niebezpieczne związki. Kto stoi za ZPA PharmaNET?

 


Narracja wielkich sieci aptecznych pada na podatny grunt w coraz wyższych warstwach klasy rządzącej. W poprzednim tekście omawialiśmy skandaliczną perorę pełnomocnika Prezydenta RP, w której bez żenady powtarzał fake newsy kolportowane przez ZPA PharmaNET, czyli organizację zrzeszającą największe sieci, które oplotły polski rynek apteczny. Nie sposób jednak nie odnieść się także do wcześniejszych zdarzeń, gdy w roli adwokata wielkiego kapitału wystąpiła Rzeczniczka... małych i średnich przedsiębiorców.

Małe i średnie przedsiębiorstwa – gdyby podsumować mowę polityków – ta fraza mogłaby być jedną z najczęściej używanych. Interes MŚP spędza sen z powiek każdemu, kto ubiega się o poparcie bądź chce je podtrzymać. Zanim jednak nabierze się frazesów w usta, warto poznać definicje tych pojęć, a także konteksty prawne i gospodarcze, w jakich one funkcjonują. Pod MŚP mogą się bowiem bardzo łatwo podszywać podmioty, którym taki status nie przysługuje. I dzieje się to na wielką skalę.

Prawne regulacje w tej kwestii nie pozostawiają wątpliwości: uchwalona w 2018 r. ustawa Prawo przedsiębiorców zawiera precyzyjne i zwięzłe definicje. 

Mały przedsiębiorca to taki, który zatrudnia mniej niż 50 pracowników i notuje roczny obrót poniżej 10 milionów euro. 

Definicja średniego przedsiębiorcy podwyższa te kryteria odpowiednio do 250 pracowników i 50 milionów euro rocznego obrotu.

Należy jeszcze dla porządku wspomnieć o kategorii mikroprzesiębiorców, którzy zatrudniają mniej niż 10 pracowników, i których roczne obroty nie przekraczają 2 milionów euro.

Do obrony praw tych trzech grup przedsiębiorców powołano specjalny urząd – Rzecznika MŚP i co do zasadności istnienia takiej instytucji trudno mieć wątpliwości. W wielu obszarach gospodarki drobna przedsiębiorczość podlega zagrożeniom, które bez instytucjonalnego parasola ochronnego mogą okazać się zabójcze. Jednym z takich zagrożeń jest konkurencja dużych podmiotów, których rozrost w naturalny sposób prowadzi do oligopolu.

Problem zaczyna się, gdy pod małych i średnich przedsiębiorców zaczynają podszywać się potentaci w branży, obracający niewyobrażalnymi kwotami.

Wilki w owczej skórze

Zacząć należy od tego, że do Rzeczniczki MŚP Agnieszki Majewskiej zgłosił się w sierpniu Związek Pracodawców Aptecznych PharmaNET ze stanowiskiem w sprawie regulacji antykoncentacyjnych na rynku aptecznym. W piśmie przedstawiciele PharmaNET-u dziękują za ciepłe przyjęcie i przystępują do zapamiętałej krytyki zasad „Apteki dla Aptekarza”, wykazując rzekomą szkodliwość funkcjonującego prawa dla małej i średniej przedsiębiorczości. Przypomnijmy więc jeszcze raz, kogo reprezentuje ZPA PharmaNET:



Jako Prezes Zarządu Związku Pracodawców Aptecznych PharmaNET (organizacji samorządu gospodarczego zrzeszającej największe polskie przedsiębiorstwa prowadzące apteki) reprezentuję branżę skupiającą blisko 38% wszystkich aptek w Polsce, w których zatrudnionych jest ponad 9 tys. farmaceutów i 18 tys. techników farmacji. – taki opis znajdujemy na profilu prezesa PharmaNETu na portalu Linkedin.

Warto tu zaznaczyć, że jakkolwiek można omawianą organizację określić wieloma przymiotnikami, tak „transparentny” do nich zdecydowanie nie należy. Lista organizacji członkowskich tego związku pracodawców pozostaje niejawna, jednak pewne fakty można ustalić i bez dostępu do tej wiedzy tajemnej.

Na rynku aptecznym operuje ponad 20 przedsiębiorstw, których obroty przekraczają rocznie 50 milionów euro – zgodnie z definicją są to duzi przedsiębiorcy. Liczba prowadzonych przez nich aptek oscyluje wokół trzech i pół tysięcy, co stanowi około jednej trzeciej wszystkich tego typu placówek w Polsce. W tej grupie znajdują się potentaci – właściciele najbardziej rozpoznawalnych marek, które obecne są na każdym rogu w każdym większym mieście. Za częścią z nich stoją zagraniczne podmioty, z których jeden ma śmiałość żądać od Polski zmiany prawa lub zapłaty miliardów dolarów.

Takich „partnerów do dyskusji” przyjmuje Rzeczniczka Małych i Średnich Przedsiębiorców. Urzędniczka państwowa w randze ministra.

Stanowisko takiej grupy interesu Rzeczniczka MŚP kieruje do Ministerstwa Zdrowia z żądaniem podjęcia działań.

Lewiatan w skórze węża Eskulapa

Rzetelnych informacji na temat PharmaNETu w wolnym dostępie brakuje, jednak dla zainteresowanych branżą tajemnicą poliszynela jest, że ten związek pracodawców do niedawna reprezentował wszystkie duże sieci na polskim rynku. Mówi się o tym, że ten stan w ostatnim czasie uległ zmianie i kilka sieci wystąpiło ze związku. Do informacji publicznej podane zostało wystąpienie z organizacji sieci aptek DOZ, należącej do łódzkiej spółki Pelion. Kto w niej pozostał, nie wiadomo, bo ZPA PharmaNET tych informacji nie ujawnia. Nasuwają się więc oczywiste pytania:

  • Czy Pani Minister, Rzeczniczka MŚP, zadała sobie trud zbadania, z kim się spotyka?
  • Czy zażądała ujawnienia listy członków związku pracodawców?
  • Czy może spotkała się z organizacją reprezentującą dużych przedsiębiorców, tylko deklaratywnie broniących interesu tych małych i średnich?

Pozostaje niewiadomą, czy Rzeczniczka MŚP wie, czyje interesy reprezentuje przed Ministrą Zdrowia. Warto więc choć wyrywkowo zebrać tu te informacje na temat owianego nimbem tajemniczości związku pracodawców, które da się ustalić.

Punktem wyjścia do analizy niech będą związki prezesa ZPA PharmaNET – Marcina Piskorskiego, który w zależności od okoliczności przybiera rolę eksperta jednej z wielu wpływowych organizacji:



Pojawiają się tu nazwy takich organizacji, jak:

i tę listę należy uzupełnić jeszcze o Pracodawców RP, których organizacją członkowską jest oficjalnie ZPA PharmaNET.

I to właśnie ta organizacja, spośród wszystkich wymienionych, jest najbardziej wylewna w kwestii tego, kto do niej należy. Oto wyciąg z listy członków udostępnionej na stronie Pracodawców RP:



Na naszej liście „wielkiej dwudziestki”, czyli sieci aptecznych o szacowanych rocznych obrotach przekraczających 50 milionów euro, znalazły się wszystkie powyższe podmioty poza „Apteką od Serca”. Nie są to bynajmniej małe ani średnie przedsiębiorstwa – chyba że za small business uznać ogólnopolskie sieci złożone z ponad dwustu, pięciuset czy ponad ośmiuset (!) aptek – a tak właśnie prezentują się statystyki dotyczące marek zrzeszonych w PRP, a reprezentowanych przez PharmaNET.

To zresztą daleko niewyczerpująca lista. Już w samej korespondencji między PharmaNET-em a Rzecznikiem MŚP można znaleźć podpisy, które powinny w Rzeczniczce – podkreślmy to raz jeszcze – małych i średnich przedsiębiorców, wzbudzić szczególną czujność:



Zgodnie z zapisami Ustawy o organizacjach pracodawców z 1991 r., na podstawie której działa ZPA PharmaNET, Związki pracodawców mają prawo tworzenia federacji i konfederacji, jak też przystępowania do nich. W dodatku z ponad trzydziestoletniej ustawy nie wynika wprost obowiązek informowania o przynależności do organizacji – nic więc dziwnego, że przedstawiciele jednej, wąskiej grupy interesów ochoczo posługują się tą gmatwaniną związków, federacji i konfederacji, by sprawiać wrażenie szerokiego frontu.

Organizacje pokroju PharmaNETu bardzo chętnie pokazują się z przedsiębiorcami prowadzącymi kilka czy kilkanaście aptek, którzy również do ZPA należą. Organizacja maskuje w ten sposób to, czyim rzeczywiście jest rzecznikiem.

Od państwowych urzędów, a do takich należy przecież Biuro Rzecznika MŚP, należałoby jednak wymagać, by ich pracownicy dokładnie sprawdzali, z kim zasiadają do stołu.

Lisy w kurniku

Rzeczniczka MŚP powinna się zastanowić, w czyim interesie działa. Czy przyjmując w korespondencji z Ministrą Zdrowia argumenty PharmaNET-u jako swoje, reprezentuje sieci apteczne, które są dużymi przedsiębiorcami? Czy Rzeczniczka MŚP decydując się na ten krok, nie tylko nie wspiera małych i średnich przedsiębiorców, do reprezentowania których została powołana, ale także nie jest głosem większości podmiotów działających na rynku aptecznym? Apteki mające status w Polsce to mikro-, małego lub średniego przedsiębiorstwa stanowią bowiem ok. 70 proc. rynku aptecznego w Polsce.

Co gorsza, przedsiębiorstwa spełniające kryteria dużego przedsiębiorcy zmierzają w swoich działaniach do wyeliminowania z rynku przedsiębiorców małych i średnich. Od lat przejmują lub doprowadzają do upadłości małe apteki. Działania ograniczyła dopiero AdA w 2017 r., a zastopowała AdA 2.0 z 2023 r.

Takim właśnie wielkim potentatom pozwala się na żądanie zmiany prawa. W piśmie PharmaNET-u znajdujemy bowiem załącznik, w którym to zrzeszenie wielkiego kapitału bez cienia żenady proponuje projekt ustawy, mający w mniemaniu przedstawicieli wielkich sieci uzdrowić rynek apteczny:



Rzeczniczka MŚP powinna pilnie spotkać się z przedstawicielami aptekarzy niezależnych i wysłuchać ich stanowiska w sprawie regulacji na rynku, na którym to właśnie oni reprezentują mikro- i małą przedsiębiorczość.

Dobra rada na przyszłość dla Pani Minister: w ustawie, na której podstawie działa jej urząd, znajdują się zapisy, których realizacja ustrzeże ją przed podobnymi blamażami:

Ilekroć w ustawie jest mowa o przedsiębiorcach, rozumie się przez to mikroprzedsiębiorców oraz małych i średnich przedsiębiorców w rozumieniu ustawy z dnia 6 marca 2018 r. – Prawo przedsiębiorców

Ilekroć więc do Biura Rzecznika MŚP zgłaszać się będą rozmaite organizacje zrzeszające wielki kapitał, powołując się na artykuł 10 lub 11 ustawy, Rzeczniczka MŚP może po prostu odmówić podjęcia działań, nie narażając się na jakiekolwiek zarzuty.